Forum NASZE WYPRAWY Strona Główna NASZE WYPRAWY
www.extrek.pl
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Elbrus - zima 2004r.

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum NASZE WYPRAWY Strona Główna -> Relacje z wypraw.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
piotr102
Administrator



Dołączył: 01 Paź 2006
Posty: 915
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 5 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Polska-Wrocław

PostWysłany: Śro 19:48, 11 Lip 2007    Temat postu: Elbrus - zima 2004r.

Nie sztuka się buntować przeciwko deszczowi, kiedy leje
i słońcu, kiedy praży.
Sztuka buntować się przeciwko swoim ograniczeniom
w imię przekraczania własnych granic.
/ks. Tischner/



Kaukaz. Wyprawa Wolnych Orłów Zima 2004



Siedząc w Kafejce Internetowej przypadkiem wszedłem na ogłoszenia w GÓRACH i
znalazłem to, co mnie postawiło z miejsca na nogi - Zimowa wyprawa na Elbrus . Górę, o której
marzyłem od 2 lat, a teraz stała się realna do osiągnięcia. Wystarczyło wysłać zgłoszenie i dostać
się do grupy, a potem: kasa, kasa, kasa Po telefonach i e-mailach dostałem zapewnienie
wyjazdu i przyszedł czas, aby się spotkać. Skład drużyny był w zupełności przypadkowy. Komu by
się chciało wybrać na "Małą Antarktydę" jak nazywają Rosjanie górę o rożnych obliczach,
większość z nas woli spędzić czas popijając piwko w barze lub godzinami przeglądając programy
TV. Znalazłem się wśród 6 osób, które miały się zmagać z -50C, silnym wiatrem, odmrożeniami
a zarazem pięknem gór, niesamowitymi wrażeniami i walką z samym sobą, aby piąć się coraz
wyżej i wyżej.


Gdy nadszedł ten pierwszy dzień w portfelu miałem 10$ i kilka długów u znajomych, ale
wszystko było przede mną. Narastała ogromna radość z realizacji swoich marzeń, a czas do
wyjazdu zacząłem liczyć już w godzinach. Planowaliśmy wyjechać o godz.17, ale do tego czasu
było jeszcze mnóstwo do zrobienia: zakupy żywności i innych pierdół potrzebnych nam w podróży.
W końcu przed samym wyjazdem uporaliśmy się z pakowaniem (m.in. czteropalnikowej
kuchenki) i powitaliśmy dwóch gości z Gorzowa. Ostatnie posiedzonko przed podróżą przy kawce
i w drogę (3 tys. km przed nami)! W busie jak na statku, kajuta z wyrem na 4 osoby, nad nami
uginający się box na 300 kg plecaków, pod wyrem zapas jedzonka jak byśmy jechali na Syberię.
Pikuś z Pływakiem zasiedlili tylną kanapę podgrzewaną szturm-piecem gazowym i wcinali
książkę za książką. Kapitan łodzi siedział oczywiście za kółkiem, a reszta przemieszczała się od
przedniego fotela po wyrko z tyłu samochodu ruchem okrężnym. I tak mknęliśmy przez autostrady
i drogi Rzeczpospolitej. Po drodze wsiedli na Śląsku: Kalafior (95 kg) i Daniel. A potem znów
droga.


Zaczęliśmy drugi dzień wyprawy na granicy polsko-ukraińskiej od wypełniania deklaracji i
nauki pierwszych słów ukraińskich (rosyjskich) - nie nada, nada, ściasliwawa, itp. Pierwsze
kilometry po ukraińskich drogach miło mnie zaskoczyły dało się jechać bez wypadania z foteli; za
to w miastach 7 stopień zasilania - nie wiadomo czy to opuszczony kołchoz, czy inna zjawa z
biegającymi psami pod kołami. Nad ranem wyszły piaskarki i zabrały się żywo do pracy
rozsypując kupki znajdujące się przy drodze, pomyślałem ukraińska walka z bezrobociem . Piotr
był zmęczony, my też, a niektóre piaskarki się opóźniały i zrobiło się niebezpiecznie.
Zatrzymaliśmy się gdzieś na stacji, położyliśmy się w nowym domku...


Obudziłem się rano, gdzieś w Ukrainie, na stacji benzynowej w samochodzie. Całą drogę widzi
się tylko pola i pola i jakieś małe miasta, ponieważ jak można nazwać wieżowiec w polu,
wszystko brudne i szare. Postoje na drodze wyznaczaliśmy kibelkiem lub kontrolą milicji. Jedno i
drugie było urozmaiceniem na drodze, kibelek ulgą, a kontrole często rozrywką. Podczas kontroli
można było się targować jak na bazarze o wysokość łapówki albo prezentu - bo różnie ją
zwaliśmy. W nocy nasz Hołowczyc na jednym z zakrętów wpadł w poślizg i wylądowaliśmy tyłem w
rowie. To była oznaka, że nie ma gdzie się spieszyć i wieczorem spaliśmy przy starym kołchozie...


Następnego dnia rano ciepłe kiełbaski na śniadanie i w drogę, a auto jedzie 20km/h i nie chce
więcej! Więc stepem do najbliższej miejscowości. A tam pierwszy stoi GAI, chłopcy w
mundurkach ochoczo wzięli się za pomoc i eskortowali nas do najbliższego warsztatu. Pan
mechanik stwierdził, że na mrozie wytrąciła się parafina i wystarczy wymienić filtr. Wziął 10
hrywien i życzył nam szczęśliwej drogi. Dalej do Rostowa. Przekraczaliśmy granice rosyjską w
nocy, po wypełnieniu kolejnych kartek i po kolejnych łapówkach zeszło nam na tym 3 godziny. Po
drugiej stronie granicy znowu pola, spaliśmy w szczerym polu, obok jakiegoś opuszczonego
zbiornika wodnego.


Rano nasz szofer się zawziął i powiedział, że dowiezie nas dzisiaj do Doliny Baksanu. Nie było
to zadanie łatwe, gdyż w Rosji skutecznie utrudniały nam drogę kontrole milicji średnio, co
50km. Droga wydawała się znacznie lepsza, niż na Ukrainie - prosto jak w mordę strzelił, tylko te
ciągłe pytania: atkuda, kuda, pacziemu? Wieczorem byliśmy już coraz bliżej doliny i coraz bardziej
niecierpliwiłem się dojazdem. Tę noc postanowiliśmy spędzić na stacji przy wjeździe do doliny,
którą chcieliśmy zobaczyć jadąc za dnia. Rano wstaliśmy i bez śniadania, z oczekiwaniem
zobaczenia wielkich gór, pojechaliśmy do Tyrnauzu. Dolina ma długość 100 km i było co oglądać,
i oglądaliśmy wszystko, oprócz wysokich gór - strome kaniony, rwącą rzekę Baksan, krowy, osły
chodzące nie tą stroną drogi, czy gościnnych milicjantów, wyciągających rękę po prezenty. Na
targu w Tyrnauzie kupiliśmy resztę jedzenia na wyprawę, suszone owoce, niespotykane sery, i
pieczywo. Wieczorem dojechaliśmy pod zdewastowany hotel Azau . W hotelu Lagowo ,
znajdującym się obok Azau pierwszy raz od 5 dni, każdy z nas wziął prysznic i przygotowaliśmy
plecaki do wyjścia w góry następnego dnia. Po bardzo szybkim śniadaniu i zabraniu wszystkich
worów, postanowiliśmy, że podjedziemy kolejką na wysokość 2900 m. Koszt kolejki to 70 rubli, a
łapówka to około 40-50 rubli. Pikuś i Pływak podjechali następną kolejką na wysokość 3500m i
zrobili sobie spacer na lekko do Beczek na 3800m. Reszta zespołu postanowiła wejść
szlakiem narciarskim. Po spędzeniu kilku godzin w barze i zamknięciu go o 17.00, znaleźliśmy w
budynku kolejki betonowy schron, gdzie spędziliśmy nocleg. W nocy około -15 C w środku, czyli
dobry test dla śpiworów.


Obudziła nas super pogoda, świetna przejrzystość powietrza i znakomita widoczność. Elbrus
był jak w zasięgu reki. Tego dnia mieliśmy w planie wejście na Beczki Garabaczi 3800 m. i po
chwili odpoczynku wejście do spalonego schroniska Prijut 11 na wysokości 4200 m. Piotrek na
beczkach zdecydował ze schodzi do samochodu, aby naładować baterie, Przez cały czas zbierał
materiały i kręcił, aby zachować jak najwięcej materiałów na przyszłość i zarazem uwiecznić
zimowe wejście na Elbrus. Nasza piątka dotarła do Prijuta około 15.00, u niektórych objawiły się
pierwsze oznaki choroby wysokościowej: nudności, wymioty, zawroty głowy. Rozbiliśmy namioty w
murach schroniska. Zastaliśmy niemiłą obsługę w nowym schronie - nie nocujący w nim
obcokrajowcy wylatują na pysk, nawet jeśli tylko chcą odpocząć! Ta noc pod namiotami należała
do jednej z najzimniejszych - podczas całej wyprawy (ok. -30 C, ale nam się termometr skończył).


Tego dnia Pikus i Pływak zaatakowali szczyt z Prijuta, weszli na około 5200 m. Druga grupa
Kalafior i Daniel ruszyli z plecakami na Pastuchowa, a ja się przespacerowałem pod Skały
Pastuchowa. Do stycznia tego roku opady śniegu były niewielkie, pogoda utrzymywała się
słoneczna i nie napotkaliśmy specjalnych trudności w pokonywaniu wysokości, jednak w połowie
drogi na Skały Pastuchowa napotkaliśmy duże powierzchnie firnowe i trzeba było włożyć raki.
Widoki jak mówił Piotrek, zdumiewały. W porównaniu z latem panorama miała większą głębię,
powietrze było bardziej przejrzyste, a pogoda stabilna. Szybko zdobywaliśmy wysokość
wykorzystując bardzo dobra pogodę. Obie grupy wróciły około godz.16 do Prijuta, zrezygnowani i
rozczarowani własną kondycją i aklimatyzacją. Ja wyszedłem do 4600m i wróciłem po kontuzji
kolana do bazy. Spotkaliśmy się tam wszyscy, z dołu zdążył dojść Piotrek. Krótki wieczór
wykorzystaliśmy do uzupełnienia płynów i bardzo wcześnie położyliśmy się w śpiworki.


Następny dzień miał być dniem odpoczynku, ale wiedząc, że pogoda załamie się w środę,
postanowiliśmy podjąć walkę i spróbować ostatni raz. Ja bojąc się o kolano, zszedłem do
samochodu, a reszta zespołu późnym popołudniem postanowiła wejść i rozbić jeden namiot na
wysokość 4800 m.


Z relacji kolegów: wyruszyliśmy w trójkę(Piotrek, Kalafior i Daniel) o godz. 14.00 z Prijuta, aby
osiągnąć Skały Pastuchowa wieczorem. Zabraliśmy jeden 2-os. namiot, trochę żywności i resztę
sprzętu do biwakowania. Ta droga, która miała zająć nam 4 godz. zajęła 6 i z tego powodu
miejsca biwaku na Pastuchowie, szukaliśmy z latarkami. Zaczęło się nocne zimno i wzmógł się
wiatr. Przy każdym ruchu rozbijania namiotu wyczuwaliśmy duże zmęczenie, niepokoiliśmy się o
kolegów, którzy mieli do nas dojść. Światła ich czołówek często znikały nam z oczu. Każde zdjęcie
rękawic wiązało się z utratą czucia w palcach. A przy słabym ruchu czuliśmy marznące stopy i
strach przed odmrożeniami. Najważniejsze jednak było postawienie namiotu i przygotowanie
miejsca dla kolegów. To był zbyt duży wysiłek dla nie zaaklimatyzowanego organizmu. Ten, który
napracował się najwięcej wnosząc namiot - odczuł to pierwszy. Potem doszli Pikuś, Daniel i
Pływak. Tę noc, na Pastuchowie, mieliśmy najcięższą, 5 osób w dwu-osobowym namiocie,
długotrwałe grzanie wody (śniegu), nudności i wymioty 3 kolegów i śnieg sypiący przy otwartym
namiocie. Nie polecam nikomu!!!Na poranny atak zdecydowali się Pikuś i Pływak - oni najlepiej
się czuli na Pastuchowie. O godzinie 5 rano, zaczęło się ponowne gotowanie do wyjścia, płyny
najważniejsze! Nikt nie myślał o jedzeniu. Zajęło to 2 godziny i chłopaki wyszli o 7 rano. Chmury
co chwilę zasłaniały Elbrus. Kalafior, Piotrek i Daniel zebrali obóz i zaczęli schodzić na dół. W
drodze powrotnej obserwowaliśmy naszych kolegów - trawersujących do przełęczy między
wierzchołkami, byliśmy pewni i dumni w jakiś sposób, że oni zrobią szczyt za nas. Zeszliśmy do
Prijuta, tam przepakowaliśmy wory, i już na dół do samochodu odpocząć. Zeszłej nocy było około
-40 C. Myśleliśmy ciągle o naszych zdobywcach i nie zazdrościliśmy im. Już około 15.00 byliśmy
w Azau .


Wieczorem dostaliśmy SMS, że Pikuś i Pływak są w Prijucie i jutro schodzą na dół, że weszli na
5300 m. Cieszyliśmy się, że nic im nie jest, a szczyt, mimo, że nie osiągnięty - nie spowodował
większych uszczerbków na zdrowiu (oprócz lekko odmrożonego palca u Pikusia) - i dla każdego z
nas wyznaczył nowe granice, pułap możliwości w zimowym wejściu.


Zrobiłem super jedzonko, chłopaki mnie chwalili, więc i ja mogłem być z czegoś dumny. Potem
świętowaliśmy, każdy na swój sposób. Ja wybrałem bratanie się z Rosjanami, przy okazji
obchodzenia ich spóźnionego Nowego Roku, a Piotrek z Danielem odpoczywali w busie. Na
dole było w nocy -15 C, ale dla nas to pestka! Następnego dnia wrócili Pływak i Pikuś, i
opowiadali jak to było do przełęczy i trochę wyżej. Mówili, że powodem, przez który nie podjęli
walki o szczyt była zbyt późna pora dotarcia na przełęcz i niepewna pogoda. Wiedzieli, że jak
wejdą, to z powrotem mogą mieć problemy i zrezygnowali. Przyszło im to z trudem, ale po zejściu
byli pewni, że była to dobra decyzja. Nakarmiliśmy ich i cieszyliśmy się, że jesteśmy wszyscy
razem. Tą jedyną noc chłopaki spędzili w hotelu Lagowo , my jak zawsze w hotelu marki Fiat
Ducato.


Następnego dnia prognoza pogody sprawdziła się, co do joty - z pięknej słonecznej zimy
zrobiło się białe piekiełko. Po pożegnaniach w hotelu Lagowo puszczamy na luz i zjeżdżamy
doliną do Terskolu, na bazarek i spóźnioną rejestrację w OWIR.


Po zjedzeniu naleśników żegnamy się z dolina Baksanu. Zmierzamy w stronę granicy
rosyjskiej. Noc spędzamy jak zwykle w samochodzie. Rano wjeżdżamy na granicę
rosyjsko-ukraińską. Nie dajemy celnikom podarków , więc prześwietlają nasze rzeczy rentgenem
- trzy godziny na granicy. Później juz jedziemy w głąb Ukrainy, kierując się na Odessę. Po drodze
jemy raki. W większych miastach zatrzymujemy się na chwile, aby zakupić chleb i zjeść coś w
barze. Nocujemy tuż przy drodze, ale w samochodzie.

Poranny Aerobic. W czasie wieczornej jazdy złapaliśmy gumę w naszym pożeraczu asfaltów.
Rano dojechaliśmy do granicy, na której spędziliśmy około 4 godzin, i wreszcie wróciliśmy do
Polski. Około godziny 20 wysiadł Daniel w Bytomiu, po długim pożegnaniu w Gliwicach wysiadł
Kalafior. Reszta zespołu pojechała do Wrocławia, gdzie byliśmy w środku nocy.


Góra to piątka, wśród trójek i czwórek. Z pięknymi widokami z podejścia - na wschodnią
część Kaukazu (gruzińską i rosyjską). Mimo, że to bałucha, potrzebna na niej jest dobra
aklimatyzacja i kondycja. Na szybko nic się nie da zrobić, a w złą pogodę bywa bardzo
niebezpieczna i łatwo zgubić wąski pas zejścia. W zimie pogoda znacznie stabilniejsza, niż w
lecie, jednak, gdy zacznie się zmieniać, lepiej być jak najniżej. W zimie nie ma co liczyć na
pomoc ratowników, bo ich nie ma. Jedynym kontaktem ze światem na górze jest telefon
komórkowy, który ma w każdym miejscu dobry zasięg.

Podczas wyprawy nauczyliśmy się wiele, doświadczyliśmy, że nie możemy traktować góry
pięciotysięcznej jak Kasprowy Wierch w Tatrach. Sprawdziliśmy sprzęt i siebie na takich
wysokościach. Odkryliśmy nowych przyjaciół. Zobaczyliśmy, co to znaczy dziki wschód i
czym tak naprawdę straszy nas babcia i dziadek Zasmakowaliśmy rosyjskiego mitu i wiele
mitów w sobie obaliliśmy. Nie taki sierp i młot straszny, jak go malują. Wrócimy tam kiedyś i
dokończymy, co zaczęliśmy. Pozdrawiamy wszystkich fanatyków gór, tych małych i tych
dużych.


"Za linią skał,
Za granicą wytrzymałości,
Świat
Odmiennej percepcji.
Pozornie manualny,
Stworzony z ruchu,
Zamknięty w dłoniach
Zaciśniętych na kiepskim chwycie,
Ponadczasowy.
Wspinaczka ku szczytom,
Słońce i mgła.
Płynna sekwencja ruchów.
Zawrotna pustka, brak punktu odniesienia.
Inny świat, inna treść, inny czas?
Jest tylko teraz,
Nic przedtem ani potem.
Droga ku radości,
Największa wolność".


Pozdrawiamy Serdecznie!!!!
Soya, Kalafior oraz Daniel, Pikuś, Pływak, Piotrek

Kalafior Company
& EXTREK


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum NASZE WYPRAWY Strona Główna -> Relacje z wypraw. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Strona 1 z 1

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin