Forum NASZE WYPRAWY Strona Główna NASZE WYPRAWY
www.extrek.pl
 
 FAQFAQ   SzukajSzukaj   UżytkownicyUżytkownicy   GrupyGrupy   GalerieGalerie   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

KRYM - 2010
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3
 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum NASZE WYPRAWY Strona Główna -> Relacje z wypraw.
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
adamn82




Dołączył: 08 Mar 2010
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin

PostWysłany: Pon 20:52, 04 Paź 2010    Temat postu: Płytka!

Dostaliśmy Płytkę!!! Rewelacja. Łezka się w oku zakręciła. Wielkie dzięki film nadaje realnych kształtów naszym wspomnieniom i jest nieocenioną pamiątką. Jeszcze raz dzięki!

Marzą nam się teraz dalsze wyjazdy oby jak najszybciej w trasę!


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kasia19




Dołączył: 09 Cze 2008
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Pon 21:44, 04 Paź 2010    Temat postu:

Nasz niezapomniany Kara-Dag i cykady Wesoly

Jak widać ( i słychać ) wyprawa ta nieprędko przejdzie do historii..... Wesoly


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kasia19




Dołączył: 09 Cze 2008
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Czw 20:50, 14 Paź 2010    Temat postu:

Dopiero dziś mogłam obejrzeć nasz drugi film-czyli ten z płytki.
Bardzo,bardzo ładnie zrobiony Wesoly Muzyka oddaje tamten klimat...
Piękne ujęcia na Czatyrdahu i taneczne przejście Witka przez lodowaty strumyk-z jakim wdziękiem Mruga .


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
kasia19




Dołączył: 09 Cze 2008
Posty: 181
Przeczytał: 0 tematów

Pomógł: 3 razy
Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Gdańsk

PostWysłany: Śro 11:21, 05 Sty 2011    Temat postu:

Wyjeżdżamy na Ukrainę w samym środku upalnego lata. Zahartowani nadzwyczajnie wysokimi temperaturami w Polsce przekraczamy nocą granicę w Krakowcu. Przyjemny chłód łagodzi sztucznie przedłużane procedury wypełniania kartinek i debatowania czy piton to autobus.
Jak się później okazało, te nasze ciągnące się dwie godziny, były niczym
w porównaniu z kilkoma podczas powrotu. Przemieściliśmy się z jednego przejścia na drugie, unikając tym sposobem kolejki do białego rana. Celnicy mieli trochę problemów, aby nas się doliczyć…Ukraińcy przesmykiwali się swoimi autami poza kontrolą, a nas pytano o pigułki „co u nas wolno, a tu nie”, o amunicję. Rozbrajająco zadziałała odpowiedź Witka, że my tylko słońce wieziemy:-).

Sen w samochodzie na pierwszych kilometrach miejscowych dróg był prawie niemożliwy. Wrażenia komunikacyjne dobrze określa tak często padające zza kierownicy „sacrebleu!”.Wyboje, dziury, kontrole policyjne pod byle pretekstem z próbami wyłudzenia pieniędzy. Z powodu upłynnionego asfaltu, zdarzyło nam się jechać mocno zszarganym poboczem, w tumanach kurzu. Trasa, która mimo swojej trudności, pozostaje w pamięci, to wjazd do Wielkiego Kanionu Krymu .Wijąca się serpentynami na zalesionych, stromych zboczach, czasem między skałami, wąska, z minimalnymi zabezpieczeniami, przecinająca
w najwyższym punkcie ogromną łąkę, a potem znów opadająca zakrętami do wąwozu.
Wyjątkiem jest autostrada do Odessy – prosta i gładka wręcz nieprzyzwoicie, biegnąca przez pustkowie pól .Ten nieco monotonny krajobraz podróży urozmaiciły nam ciekawe, wciąż zmieniające się kształty chmur na błękitnym niebie oraz nadchodząca właśnie burza. Przy widoczności hen, hen po horyzont, architektura zwykłych zjawisk atmosferycznych przyciąga wzrok.
Podobnie jak niezliczone ilości słoneczników, ciągnące się kilometrami po obu stronach drogi, cieszące się promieniami słońca, ale również zmęczone, pochylające się wraz z nadejściem zachodu. Pierwsze śniadanie na Ukrainie jemy właśnie w takiej malowniczej scenerii, zapuszczając się na dłuższy spacer i sesję zdjęciową w gąszczu długich słonecznikowych łodyg. Szkoda, że nie było z nami jakiegoś współczesnego van Gogha;-).

Do Odessy przybyliśmy tuż przed zmrokiem. Zdążyliśmy przejść się nadmorskim bulwarem, zwiedzić marinę, obejrzeć stocznię i zrujnowany po części pałac Woroncowów. Do portu prowadzą oblegane tłumnie schody Potiomkina. U ich podnóża znajduje się „morskij wagzał”,
a przed nim dwa oszklone wyjścia z podziemi przypominające piramidę, jakiś monument pomiędzy nimi . Całość wieńczy wysoki hotel Odessa – nowoczesność może z lat 80-tych.Taki budowlany chaos, ale miejsce przyciąga wielu spacerowiczów i turystów. Ładniej to wygląda, gdy już zapalają się latarnie. Główna ulica prowadząca do najciekawszych zabytków, do Opery Odeskiej, tętni wieczorno-nocnym życiem miasta portowego. Pełne kafejki, przechadzające się skąpo odziane dziewczyny, co męska część naszej ekipy zauważa mimo panujących już ciemności ;-).
W końcu kiedy nadchodzi czas poszukiwania noclegu. Zapytanie o camping wywołuje konsternację. Wszystko staje się jasne, gdy mówimy, że chcemy „pastawic pałatku”.
W kantorze otrzymujemy szczegółowy plan dojazdu do campingu „małada gwardia”. Poszukiwania nie mają końca, choć jedziemy zgodnie z planem i każda następna pytana osoba potwierdza, że obraliśmy prawidłowy kierunek i o dziwo każdy wie co to „małada gwardia”. Ciągle dalej, dalej, jeszcze 5 km, jeszcze tylko dwa ronda, charakterystyczny rozjazd, potem już ma być naprawdę blisko, aż….Przejechaliśmy
i następny przechodzień dziwi się niezmiernie jak nie mogliśmy tego miejsca zauważyć??? Dobrze, wracamy i tym razem zatrzymujemy się vis a vis przystanku „małada gwardia”. Jaka radość! I za chwilę wielkie rozczarowanie, po tym jak rozbiegani rozglądamy się nerwowo i nie widzimy żadnych namiotów. Taki znany camping…ukryty…? Nie, po prostu od dwóch lat nie istnieje….
Cóż, robi się coraz później, postanawiamy opuścić miasto jadąc
w kierunku twierdzy Akerman z zamiarem znalezienia jakiegoś miejsca do spania na dziko, nad morzem.
Skręcamy w przypadkową polną drogę, która prowadzi nad samą skarpę, słychać szum morza, księżyc odbija się w tafli wody. Rozbijamy namioty, kolacja, w nocy trochę wieje. Po przebudzeniu niespodzianka – piękny widok na szafirowe morze, połyskujące w promieniach wschodzącego słońca. Dopiero teraz widać całą urodę i rzeźbę klifu.

Podobny mogliśmy podziwiać nocując za Kaczą – wszystkie odcienie piasku i brązu kontrastujące z turkusem wody. Bardzo strome zejście na plażę. Akurat trafiliśmy na jakieś świętowanie w miasteczku
i pokaz sztucznych ogni jak w Sylwestra. Rewelacyjnie to wyglądało
z naszej pozycji obserwacyjnej na klifie.

Aby dojechać do okolic Białogrodu, gdzie realizujemy pomysł Sylwii, musieliśmy odbić od trasy na Krym. Ale na pewno warto było obejrzeć twierdzę, położoną u ujścia Dniestru. Stąd już niedaleko do Mołdawii. Soczyście zielone winnice, arbuzy i melony o smaku nasyconym czarnomorskim klimatem:-).Przez rozlewiska rzeki przeprawiamy się mostem zwodzonym.
Po drodze szybki i oryginalny prysznic-woda kaskadowo leje się
z zardzewiałych beczek. Kabiny wylane betonem, raczej oszczędnie. Po tym ochłodzeniu, odświeżeniu pokonujemy jak najdalszy odcinek do półwyspu. Zatrzymujemy się na noc nad Kanałem Północnokrymskim. Fantastyczne, zaciszne miejsce, jedyny minus to natrętne komary. Kosztujemy tutaj miejscowy przysmak o jakże kuszącej nazwie „suchogruz” czyli chipsy z suszonych ryb.
Zmącona woda w kanale nie odstrasza amatorów porannej kąpieli, a poza tym jest wreszcie gdzie umyć garnki.
Spędziliśmy jeszcze jedną noc nad kanałem, ostatnią na Krymie, za Teodozją . Rdzawo zachodzące słońce, klucz ptaków na niebie, cykady…To był niezapomniany, długi ,długi wieczór. Pożegnalna kolacja, bo opuszczała nas Sylwia. Zaszyliśmy się tak doskonale, że jej znajomym trudno było nas odnaleźć.
Tańczyliśmy…- no może za dużo powiedziane- w każdym razie jakoś tam pląsaliśmy do muzyki Manu Chao. Oprócz południowo-amerykańskich akcentów folkowych, rozgrzewał nas napój na bazie papryczek chilli i może dlatego tam komary omijały nas szerokim łukiem…?
Rano, kiedy już się zapakowaliśmy i mieliśmy ruszać, okazało się, że trzeba zmienić koło. Niemiłosierny upał, a tu taka brudna robota dla chłopaków. Szczęście, że wody w kanale było pod dostatkiem, aby spłukać lejący się pot.

Żar z nieba towarzyszył nam przez całą podróż. Od świtu do wieczora. Niekiedy noce były tak ciepłe i parne, że śpiwór okazał się niepotrzebny. Witek jako jedyny w ciągu całej wyprawy spał pod chmurką, nawet w turbazie na Przełęczy Angarskiej, kiedy to padał deszcz. Niewielki, ale i tak pranie w ciągu nocy nie wyschło.
Za to pogoda na wyjście na Czatyrdah z tego miejsca wymarzona. Najpierw ciepły ranek, wędrowanie przez lasy i polany w przyjemnym cieniu. Potem, około południa strome podejście i wyjście z zalesionej drogi na słoneczną połoninę. Raj dla zbieraczy ziół- taka mała powtórka z botaniki ;-).Ostatnie podejście na Eklizi -Burun łagodne, spacerowe. Z 1527 m npm roztaczają się nieprzeciętne widoki- płynące chmury
u naszych stóp, „dywany” z drzew oraz cała dzika uroda masywu aż po Angar – Burun. Kierując się na ten szczyt, udajemy się w drogę powrotną. Ostatnie kilometry wędrówki wiodą bardzo stromą ścieżką w dół przez las, właściwie zbiegamy do turbazy.
Masyw Czatyrdahu to niewątpliwie jedno z najciekawszych i najbardziej urokliwych miejsc, które odwiedziliśmy i na pewno jedno z najmniej uczęszczanych, a tym samym najczystszych.
Plaga pozostawionych stert śmieci to niestety na Krymie standard, nie do przyjęcia w tak atrakcyjnej przyrodzie.

Po dwóch nocach spędzonych na Przełęczy Angarskiej przenosimy się w Masyw Demerdży. Wejście do Doliny Przywidzeń jest płatne, trasa początkowo oznakowana. Przykazano nam poruszać się po tych górach „biez fanatizma”. Ciekawe formy skalne pobudzają wyobraźnię, a ścieżka na samą górę pnie się coraz bardziej stromo. W wysokiej temperaturze powietrza, wystawieni na słońce
w zenicie, słyszymy swoje ciężkie oddechy. Aż wreszcie docieramy do celu, widoki wynagradzają zmęczenie. Stąd pięknie prezentuje się Czatyrdah.
Powrót tą samą trasą wydaje nam się zbyt nudny, więc torujemy sobie szlak na dziko, trochę kamieni, skał, chaszczy i akrobacji, w granicach rozsądku ;-).

Wcześniej odwiedzone przez nas miasto skalne Czufut – Kale w okolicach Bakczysaraju przygotowało nas może trochę kondycyjnie. Tam również jest parę stromych podejść wymagających zwiększonej wentylacji płuc ;-),w tych warunkach klimatycznych. Skalny kompleks imponująco rozpościera się nad Doliną Mariam - Dere. Po drodze zwiedzamy „zawieszony” na skale Uspieńskij Monastyr.
Potem postój w Bakczysaraju, przechadzka przez bazar. Odkrywamy smakowitą słodkość w postaci dużego chruścika oblanego miodem. Zewsząd jesteśmy nagabywani na nocleg na kwaterze. Ostatecznie zakończyło się to kłótnią o nas. Umknęliśmy przed awanturującymi się kobietami do piwnicznej winiarni, przy której zaparkowaliśmy auto. Degustacja była zatem obowiązkiem, a tym bardziej zakup.

Jednak najsmaczniejsze, według mnie, wino, dostaliśmy u chłopca pod Jaskółczym Gniazdem- domowej roboty, białe do przezroczystości, zmysłowo lekkie, zatrzymujące w pamięci zapach krymskich ziół.

Najwięcej winnic mijaliśmy na trasie do Morskoje, jadąc z Ałuszty na południowy wschód. Droga wznosi się i oddala na kilka kilometrów od morza, pośród uprawnych wzgórz, by za chwilę ku niemu powrócić. Przepiękny krajobraz, aż trudno się zdecydować, gdzie zanocować. Kuszeni wciąż zmieniającymi się na coraz ładniejsze widokami i mniejszym zagęszczeniem turystów na plażach, dojeżdżamy do Morskoje. Tutaj mieszkamy dwa dni, znów na dziko, na klifie, nad kamienistą plażą. Wieczorem woda jest prawdziwie czarna i jakby zmącona. Rano nabiera już niebieskiej barwy, przejaśnia się.

Nasze obozowisko mieściło się jakieś 2 km od samej miejscowości. Odbywamy więc częste, piesze wycieczki do centrum – po zakupy, pod prysznic na plażach należących do hotelu. Gwar, handel, knajpy i nocne dyskoteki. Do jednej nawet się wybraliśmy jako obserwatorzy :-). Później letni przebój „Morena, morena….” nie pozwalał nam długo zasnąć. Alternatywne odgłosy cykad, którymi brzmi cały półwysep, dzielnie przebijały się przez te techno dźwięki ;-).

Morskoje zapamiętam również z powodu dania nr 1 wyprawy – przepysznej ryby, oprawionej i przygotowanej przez Piotra i smażonej przez Basię. Morszczuk albo „hiek” rozpływał się w ustach, mimo że pierwsze porcje aż wypadły mi z talerza i zostały okraszone trawą i ziemią ;-).
Wszystkie resztki zjadł sympatyczny, potargany kociak, który dołączył na te dwa dni do naszej kuchni. I nie tylko do kuchni. Nocą buszował w samochodzie, skacząc na plecy i wbijając swe pazurki, które w odczuciu śpiących urastały do pazurów co najmniej tygrysa;-).
Podobnie aktywne nocne życie prowadziły koniki polne pokaźnych rozmiarów- te głównie „atakowały” w namiotach.
I nic dziwnego, że tej wyprawie towarzyszyło dużo damskich pisków…

Na wschód od Morskoje znajdują się nasze kolejne cele: dwa rezerwaty- Nowy Świat i Kara-Dag.

Pierwszy to ścieżka, przebiegająca częściowo nad stromym, miejscami skalnym brzegiem Morza Czarnego. Znad Zatoki Zielonej przechodzimy przez Jaskinię Golicyna, tutaj możliwość kąpieli. Później wędrówka nad Zatoką Siną, znowu można popływać i powrót do punktu wyjścia. Całe przejście zajmuje jakieś 2- 3 godziny. Chętnie chłodzimy się w wodzie, czasem wystarczy tylko wejść zwyczajnie
w sandałach do morza, a jaka ulga przy tych wysokich temperaturach!

Jeszcze bardziej malowniczy rezerwat Kara–Dag położony jest w pobliżu miejscowości Koktebel. Wszystkie uliczki w Kokteblu zdają się prowadzić do portu. Mnóstwo punktów oferujących bilety na statek, dużo restauracji rybnych i oferujących owoce morza (hieka a la Morskoje nic jednak nie jest w stanie przebić…;-)).
Do rezerwatu wypływamy przed południem w kierunku Kurortnoje. Mijamy najróżniejsze formy skał wulkanicznych, od ostrych słupów, sięgających kilkudziesięciu metrów wysokości, po pojedyncze bardziej opływowe kształty. Te najbardziej charakterystyczne noszą swoje nazwy. Tu i ówdzie można dostrzec stada czarnych kormoranów. Atrakcją jest kąpiel w otwartym morzu oraz przepłynięcie przez Złote Wrota, które wyłaniają się z wody na wysokość 17 m.
Druga część zwiedzania Kara – Dag to piesza, 3,5 - godzinna wędrówka, możliwa tylko z przewodnikiem. Znów jest upalnie, droga pnie się po kolejnych grzbietach – Karagacz, Choba–Tepe, Kok–Kaja. Z tej wysokości skalne dzieła sztuki stworzone przez naturę pięknie się prezentują na tle niebieskiego morza i bledszego od niego błękitu nieba. Pachnie magicznie tym co ukryte w kępach soczystej zieleni wplatającej się w skały i porastającej wzgórza.
Z ostatniego punktu tego marszu widzimy nasze miejsce noclegu- Ordżonikidze. To wioska, oddalona pół godziny drogi od Koktebla. Trafiamy tam przypadkowo, uciekając przed perspektywą biwakowania na nieciekawym campingu przed Kokteblem – z górą odpadów różnego pochodzenia u jego progu, rozpadającymi się domkami letniskowymi i zagęszczeniem ludzi na plaży. Ale za to tam zdążyliśmy wziąć prysznic, tuż przed jego zamknięciem :-).

W Ordżonikidze, które leży nad samym brzegiem morza, od razu przyciąga nas najwyższe wzniesienie. Droga, która na nie prowadzi jest jakby „przełamana” jakimś wstrząsem. Omijamy tę szczelinę, a powyżej same cudne widoki na osnuty sierpniową mgłą Kara-Dag i zachodzące słońce. Jest sporo miejsca, żeby na szczycie klifu rozbić namioty. Mamy nawet siedziska z kamieni. W tym nastroju trwa długa kolacja i –jak to określił Adam- wieczorny melanż :-).
Spokojny wieczór nie wróżył silnego, sztormowego wiatru w nocy. A wiało tak, że trzeba było opuścić namiot i dokończyć spanko pod chmurką. Nawet w samochodzie można było czuć się niepewnie. Ranek znowu budzi nas słońcem i ciszą, jak gdyby nic się nie wydarzyło.
Drugiej nocy na cyplu obchodzimy urodziny Agaty.
Ordżonikidze to miejsce z najładniejszą i najczystszą plażą, przestrzenną i niemal pustą.

Im dalej na wschód tym krajobraz staje się bardziej płaski. Jedziemy wzdłuż linii brzegowej. Chwila przerwy nad zatoką w Teodozji. Plaża usłana „dywanem” z tysięcy rozdrobnionych, mieniących się w słońcu muszelek.

W Kerczu – najdalej wysuniętym na wschód punkcie naszej wyprawy, zwiedzamy kurhany i kamieniołomy Adżymuszkańskie.

Długa droga powrotna połączona z krótką wizytą we Lwowie kończy te dwa tygodnie poruszania się w przestrzeni wielu kontrastów.

Czasem można odnieść wrażenie przeniesienia się w czasie i powrotu do zamierzchłych lat 70-tych, w najlepszym razie 80-tych. Widać to zwłaszcza w miastach, w których obeliski postkomunistyczne, zachowane w niezłym stanie, sąsiadują ze zrujnowanymi blokowiskami. Zdawać by się mogło, że to dopiero co rozpoczęte budowy albo nie do końca zburzone, opuszczone domy. Rozsypka zatrzymana w czasie. A parę ulic dalej archeologiczny kompleks Chersonezu Taurydzkiego. Biel świata antycznego nad przejrzyście czystym morzem. Taki jest Sewastopol.
Niewątpliwej urody przyroda Krymu bywa często oszpecana przez nagle wyrastające ośrodki wypoczynkowe – wieżowce, pojawiające się w najmniej oczekiwanych miejscach.
Pałac i park w Ałupce cieszą natomiast roślinnością, architekturą. Cedry, sekwoje, cyprysy, zaciszne alejki prowadzące na skalistą plażę.
Nie można pominąć wpisanych w ten krajobraz, bogato zdobionych cerkwi, jak choćby ich naskalne skupisko w Inkerman.
Obrazy ukraińskich wiosek ze skromnymi, ale schludnymi domami, malowanymi na jasno niebiesko i biało, z prostymi zdobieniami, przydrożne stoiska z warzywami, owocami i rakami ubarwiały naszą trasę.
A najlepszy na ugaszenie pragnienia był kwas chlebowy, prosto z beczki lub na „rozliw”.
Porozumiewanie się w języku rosyjskim, który jest na Krymie wiodący, po raz pierwszy w praktycznym użyciu, było odkrywaniem zamierzchłych wiadomości ze szkoły:-). Zabawne sytuacje, dowcipne uproszczenia i ciągłe odpowiadanie na pytanie „A wy odkuda prijechali?”.



Basi,Agacie,Sylwii,Adamowi,Witkowi i Piotrowi


- za nadanie tej wyprawie właściwego kształtu i koloru -

DZIĘKUJĘ :-))))
Wesoly Wesoly Wesoly


Post został pochwalony 0 razy

Ostatnio zmieniony przez kasia19 dnia Śro 22:02, 05 Sty 2011, w całości zmieniany 2 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
adamn82




Dołączył: 08 Mar 2010
Posty: 23
Przeczytał: 0 tematów

Ostrzeżeń: 0/5
Skąd: Lublin

PostWysłany: Pon 19:57, 10 Sty 2011    Temat postu: Relacja

Relacja - rewelacja!
Czytam sobie w ten chłodny styczniowy dzień a pamięć hula gdzieś po stepie Akermańskim. Widać że przyłożyłaś się to tego opisu i świetnie oddałaś tamta chwile.
Pozdrawiamy Agatka, Adam i Niunia;)


Post został pochwalony 0 razy
Powrót do góry
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum NASZE WYPRAWY Strona Główna -> Relacje z wypraw. Wszystkie czasy w strefie EET (Europa)
Idź do strony Poprzedni  1, 2, 3
Strona 3 z 3

 
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2005 phpBB Group
Regulamin